Wróciłam do kwatery główniej
całkiem pogrążona w myślach. Nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam pod drzwi sali
alchemicznej.
- No, nareszcie, ile można
czekać?
- Miałam mały poślizg.
- Twój eliksir jest już prawie
gotowy. Idź po Miiko, chcę, żeby przy tym była.
Zrezygnowana poszłam do Miiko.
Nigdy nie dogadam się z tym elfem… Lisica od razu za mną poszła. W
pomieszczeniu byli też już Valkyon i Nevra.
- Nareszcie, możemy mam wszystkim
udowodnić, że ta oto ziemianka jest stuprocentowym człowiekiem. – Ezrael wydawał
się być rozbawiony.
- Mam to wypić? – Spojrzałam na
miksturę
- Polejemy Ci tym rękę –
Odpowiedział mi Valyon, a Nevra dodał
- To nie boli.
- Aż tak – Ez dokończył z
uśmiechem…
Wyciągnęłam rękę, a Ezrael nalał
mi na nią kilka kropel eliksiru. Nic się nie wydarzyło.
- To wszystko?
- Powinno się już coś dziać –
Valkyon zmrużył oczy.
- Tak jak mówiłem, od początku miałem
rację! Tylko marnowaliśmy czas!
- Ez…! – Miiko próbowała mu
przerwać.
Poczułam się dziwnie. W pewnym
momencie miałam wrażenie, że płonę. Laboratorium zaczęło się rozmywać…
Widziałam tylko przed sobą postać, a raczej same kontury postaci…
- Wszystko będzie dobrze, trzeba Cię tylko stąd zabrać… - Usłyszałam
męski głos. Nigdy wcześniej go nie słyszałam, chociaż moje serce podskoczyło
radośnie na jego dźwięk.
- Nie wiem, czy… - kobieta… Bardzo, bardzo znajomy głos…Mój głos!
- Zaufaj mi.. Musisz… Stąd… Odejść…
- Mmmm… K..ael… - Otworzyłam
oczy. Valkyon i Nevra trzymali mnie, najwyraźniej zemdlałam. – C-co się stało…?
- Twoja ręka cała się zapaliła… -
Powiedziała Miiko – Nie ma wątpliwości… Więc Ezarel, co mówiłeś? Że ona nie
jest wróżką? Że nie ma wątpliwości?
- Ezarel…! - Powiedziałam nagle i
spojrzałam na elfa, jakbym zobaczyła go po raz pierwszy w życiu… Miałam nawet
przez chwilę wrażenie, ze widzę go po raz pierwszy… - Nie…. Ty nie jesteś…
- Dobrze się czujesz? – Valkyon i
Nevra w końcu mnie puścili.
- Bolało Cię? Nie powinno… -
Nawet Nevra wyglądał na zmartwionego, ale ja nadal wpatrywałam się w Ezarela.
- Cóż, przynajmniej wreszcie się
nauczyła, jak mam na imię!
- Nie ma wątpliwości… Ona jest
faery. Gardienne, czy teraz…
- Muszę stąd iść. – Powiedziałam nagle
- Obawiam się, że w tej sytuacji
nie mogę pozwolić Ci odejść…
- Nie… Muszę wyjść, muszę…
Zaczerpnąć świeżego powietrza.
- To zrozumiałe… - Miiko
nareszcie wydała mi się bardziej… Ludzka? – Idź.
Wyszłam. Usłyszałam tylko za sobą
szept Ezarela. Jakby nie chciał, bym to słyszała.
- Myślisz, że po tym wszystkim
możemy ją teraz zostawić samą…?
Poszłam do ogrodów. Poczułam się
lepiej. Ale coś nadal nie dawało mi spokoju… Musisz stąd odejść… Kim był ten mężczyzna. Czy mnie znał? Czy… Ja
go znałam? Z jakiegoś powodu poczułam dziwny smutek…
- Gardienne?
- Mery? – Spojrzałam na niego
zdziwiona. Na szczęście nie zdążyłam się z tego wszystkiego rozpłakać. – Witaj,
jak się ma Twój chowaniec? Nie jest z Tobą?
- Nie, nie mam pojęcia gdzie
poszedł…
- Proszę, nie mów mi, że znowu go
zgubiłeś…
- Nie, poszedł ze mną moją mamą
na spacer!
- A czemu nie jesteś z nimi…?
- Zgubiłem się.
Uśmiechnęłam się nieco.
- Pomóc Ci ją znaleźć?
- Tak!
Nareszcie poczułam się przydatna.
Okazało się, że szli w stronę lasu. I my tam poszliśmy. Mały wydawał się dobrze
znać to miejsce, po prowadził mnie biegnąc między krzakami.
- Tu zazwyczaj chodzimy zbierać
jagody! – powiedział rozradowany – A tam jest rzeka!
- Rozumiem, ale nie ciągnij mnie
tak, bo jeszcze my się zgubimy.
- Nie zgubimy, znam to miejsce
jak własny dom!
W końcu natrafiliśmy na jego
mamę. Mery uradowany wskoczył w jej ramiona. Kobieta podziękowała mi i razem z
małym crylasmem poszli dalej zbierać jagody.
Zostałam sama. W lesie…
Kompletnie nie wiedząc, gdzie jestem..!
- Trzymaj się Gardienne… -
Mówiłam sobie – Na pewno przechodziłam tędy… Nie, tamte krzaki były większe…-
Słońce powoli zaczynało zachodzić… -Spokojnie, jeszcze co najmniej kilka
godzin, zanim zrobi się ciemno… - Krzyknęłam. Potknęłam się i zjechałam po
małym zboczu prosto w wielką dziurę. Wyglądała jak pułapka z kreskówki, choć
było widać, że to naturalna dziura. Łzy napłynęły mi do oczu.
- No pięknie! I jeszcze niech
zeżrą mnie wilki! – Warknęłam. Usłyszałam, że coś się za mną poruszyło – Z tymi
wilkami to… Ja tylko żartowałam… - Odwróciłam się i… Zobaczyłam najsłodsze
stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam!
Biały stworek spojrzał na mnie
ogromnymi błękitnymi oczami, ale momentalnie się wycofał….
- Nie bój się… - Sprawdziłam, czy
mam jakieś jedzenie, ale znalazłam tylko małą, różową miotełkę z piór, którą
zabrałam ostatnio przypadkiem ze sobą z pracowni Ezarela. – Zobacz! – pomachałam
przed stworkiem – Mam zabawkę!
Zwierzak, choć niepewnie podszedł
bliżej i zaczął się ze mną bawić.
- Też tu utknąłeś, tak? Zgubiłeś
swoją mamę?
Pisnął. Wzięłam go na ręce
- Ty chyba jesteś dziewczynką,
co? Fajnie byłoby Cię jakoś nazywać, a nie tylko „stworzonko”, prawda? Pomyślmy…
Nazwę Cię Seraphine! – Położyłam ją na ziemi, ale nadal trzymała się blisko
mnie. Wydawała się zadowolona. – Jakoś stąd wyjdziemy… Prawda?
***
- Wygląda na to, że poszła
zaprowadzić Merego do jego mamy. – Kero wyglądał na zatroskanego. – Mery powiedział,
że potem się rozdzielili i nie wie, gdzie poszła.
- W takim razie nie sądzę, żeby
uciekła, raczej się zgubiła… - Miiko westchnęła. Chyba cieszyła się, że
Gardienne jednak nie postanowiła uciec.
- Mówiłem, żeby nie zostawiać jej
samej… - Mruknął Ezarel.
- Od kiedy się tak o nią
martwisz?- Nevra szturchnął go w bok, elf naburmuszył się.
- Jak nie mamy jej na oku to
wychodzą z tego samego kłopoty. – Odparł.
- Dobrze, wystarczy. Musimy ją
znaleźć, idźcie do lasu i poszukajcie jej. Alajea, ty pójdziesz z Ykhar
Przeszukacie miejsce, w którym znalazłyście ją za pierwszym razem. Kero i
Nevra, wy pójdziecie na sa kraniec, Nevra świetnie się orientuje po ciemku,
Valkyon i Ezarel, wy na środku. Wystrzelcie flarę, jak się znajdzie… Miałeś
rację, Ez… Nie powinniśmy jej wtedy zostawiać…
***
- A więc po to tu zeszłaś,
skusiły Cię, co? Ale muszę przyznać, że są całkiem niezłe… No nic… Trzeba
spróbować jeszcze raz. – Serafina spojrzała na mnie smutno – Nie martw się, już
mi lepiej. Tym razem na pewno dam radę się wspiąć!
Wzięłam Serafinę pod kurtkę.
- Trzymaj się mocno. – Zaczęłam się
wspinać po korzeniu drzewa. Ręce strasznie mnie bolały, po tym, jak zsunęłam się przy poprzednich
próbach. Ale ostatnio już prawie byłam na górze, jeszcze trochę…
- Gardienne!
- Valkyon! Ezarel!
- Co ty tutaj robisz!? – Oboje wyglądali
na zdziwionych.
- Wpadłam! Potknęłam się, gdy
wracałam, już od kilku godzin próbuję stąd wyjść!
- Powinniśmy zrzucić jakąś
lianę.. Poczekaj… Valkyon, zetnij tę.- Chłopaki zrzucili mi lianę. Chwyciłam
się jej mocno, syknęłam.
Valkyon wyciągnął mnie dość
szybko i z łatwością. Był bardzo silny, nie wyglądał na aż tak silnego.
- No już, mamy Cię. Napędziłaś
nam niezłego strachu.
- I narobiłaś sporo kłopotów. –
Komentarz Ezarela może nie był zbyt miły, ale… Uśmiechał się, jakby cieszył
się, że nic mi nie jest. Nagle zmarszczył brwi. – Twoje ręce…
- To nie była Twoja pierwsza
wspinaczka, co? Nie powinnaś była tego robić z tak pokaleczonymi dłońmi. –
Valkyon zwrócił mi uwagę, ale natychmiast odparowałam.
- A co, miałam tam siedzieć i
płakać? Nie wiedziałam, czy ktoś po mnie przyjdzie, trzeba sobie jakoś radzić!
Poza tym obejrzałam w Internecie sporo filmów survivalowych… Nie patrz tak na
mnie, umiem o siebie zadbać!
- Coraz bardziej mam wrażenie, że
pasowałabyś do mojej straży…
- Tylko co byś tutaj jadła? –
Ezarel zaśmiał się pod nosem.
- To, co Serafina!
- Serafina..?
Wyjęłam zwierzątko spod kurtki.
- Ależ to Plumobec! Oswojony..
Jak go złapałaś bez przynęty? – Valkyon pogładził zwierzaka po głowie.
- Przynęty?
- Miała przynętę! – Ezarel uśmiechnął
się od ucha do ucha – Najwyraźniej jak to mówią, głupi ma zawsze szczęście!
- Nie rozumiem… Bawiłam się z nim
miotełką…
- Tą, którą wzięłaś z mojego laboratorium?
- Twojego? – Ale Ezarel
zignorował uwagę Valkyona.
- To przynęta na Plumobeci. Choć
i tak jestem zdziwiony, że udało Ci się go złapać. To bardzo trudne, gdy nie
robi to Twój chowaniec… Poza tym nie zjadłabyś kremowych gąsienic… Zdechłabyś
tu z głodu! – Pokazał kolejny z tych swoich uśmiechów.
- A więc to kremowa gąsienica? –
Wyjęłam jedną z kieszeni kurtki i wsadziłam do ust. – Smakuje jak rurka z
kremem..
- Oh, fuuuj… - Ezarel skrzywił
się, natomiast Valkyon zaśmiał, czego jeszcze dotąd nie widziałam.
- Widzisz? Poradziłaby sobie w
dziczy! – Wydawał się być ze mnie dumny.
- Teraz zostało tylko zająć się
tymi ranami… - Wziął w rękę moją dłoń.
- C-co ty? – Zarumieniłam się,
zrobił to tak bez ostrzeżenia.
- Trzeba to odkazić i opatrzyć..
Widzisz? Znowu sprawiasz kłopoty.
- Już odkaziłam! Tym! – Pokazałam
mu roślinę, którą znalazłam w dole. Ezarel wydawał się być naprawdę zszokowany.
Valkyon spojrzał na mnie dziwnie.
- Wiesz, co to jest? – Spytał.
- Nie..
- To jak niby tym odkaziłaś
ranę..?- Ezarel spróbował zachować spokój.
- Pogryzłam i przyłożyłam do rany…
- S-skąd wiedziałaś, że tak
należy zrobić?
- Zaraz, dobrze zrobiłam?
Valkyon również spojrzał na
Ezarela pytająco, najwyraźniej sam nie miał pojęcia.
- Tak… Ta roślina to Kharemin.
Jest bardzo rzadka, ma silne działanie znieczulające… I jest doskonała do
odkażania ran. Potrzebny jest jej sok. Można go łatwo uzyskać przeżuwając ją…
Dużo jej tam jest?
- Całkiem sporo, wzięłam trochę…
- Ewelein się ucieszy. – Valkyon uśmiechnął
się do mnie, po czym zwrócił się do Elfa. – Widzisz.. Chyba nie są z nią „tylko
same problemy”.
Uśmiechnęłam się. Ez nadal
wyglądał, jakby był w szoku.
- Wracajmy. – Powiedział w końcu,
gdy Valkyon wystrzelił w niebo dziwną fajerwerkę. – Powinniśmy porozmawiać z
Miiko.
Super rozdział :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam że dość ciekawie zapowiada się to opowiadanie :D
Życzę weny i czekam na next :)
Pozdrawiam :D