wtorek, 20 grudnia 2016

Rozdział XXVI



Cieplak niestety stracił już swoje działanie. A szkoda, oddałabym wiele, by móc go teraz dostać. Dostałam za to Herbatę Valkyona. Nevra oddał swoją Ezarelowi. Musieliśmy przystanąć, kiedy miał wyjątkowo paskudny atak kaszlu.
- Trzymajcie się, niedługo dojdziemy…
Chrome puścił się przodem, miał powiadomić wszystkich w centrali. Ostatecznie dogoniliśmy go w połowie drogi i po ostrej reprymendzie od Nevry pognał prosto do celu.
Kiedy wróciliśmy Miiko czekała na nas w drzwiach. Na widok Ezarela opatulonego w szalik z moich legginsów zrobiła… Dziwną Minę. Widząc mnie z wprawdzie już założoną bluzką, ale świecącą gaciami w koronki jej mina wyrażała jeszcze mniej zrozumienia sytuacji niż przedtem.
- Wchodźcie szybko.. Ewelein naszykowała wam już łóżka i gorący napar…
Chłopaki natychmiast zapakowali Ezarela do łóżka, zdjęli z niego moje ubrania, pomogli mu założyć piżamę i opatulili w ciepłe koce. Ewelein zajęła się nim najpierw. Ykhar dała mi miskę z gorącą wodą, żebym mogła wymoczyć nogi i przyniosła mi z pokoju moją piżamę. Tak samo jak Ezarel przebrałam się za kotarą.
- Zapalenie oskrzeli. – Stwierdziła Ewelein. – Już prawie przeszło na płuca, ale jak szybko zadziałamy, to da się tego uniknąć.
Dała mu zastrzyk za kotarą. Nawet nie jęknął.
- Leż w łóżku i za parę dni dojdziesz do siebie.
- Już za parę dni? – Odezwałam się.
- Tak… Mamy dobre leki. – Uśmiechnęła się do mnie. – Teraz Twoja kolej. – Odsunęłam się widząc strzykawkę w jej dłoni, a ta zaśmiała się – Taki żart, najpierw Cię zbadamy!
Wygląda na to, że złapało mnie tylko lekkie przeziębienie. Ewelein nie mogła wyjść z podziwu.
- Mimo wszystko chciałabym, żebyś została tutaj na noc. Wypocznij, rozgrzej się… Poproszę kogoś, by przyniósł wam potem gorącej zupy.
- Rety, umieram z głodu… - Westchnęłam. – A-psik!
Położyła obok mnie pudełko chusteczek.
- Skoro masz apetyt znaczy, że nic Ci nie będzie. Wypij tylko napar, dwa razy dziennie przez trzy dni, a katar zniknie zanim się obejrzysz!
W końcu się przespałam. Miiko była tutaj, żeby mnie „przesłuchać” ale Ewelein lekko mówiąc wyrzuciła ją twierdząc, że potrzebujemy odpoczynku. Obudziłam się dopiero pod wieczór.
- Ez? – Uniosłam powiekę. Nie był już zakryty kotarą. Wyglądał już znacznie lepiej.
- Hmn?
- Jak się czujesz?
- W porządku…
Wstałam i usiadłam na jego łóżku.
- Zarazisz się.
- Nie zarażę… - Uśmiechnęłam się łagodnie – Wiesz… Musisz przywyknąć do tego, że ktoś Cię dotyka…
Westchnął niezadowolony, ze poruszyłam temat.
- Pewnego dnia przyjdzie do Ciebie Ewelein w seksownej bieliźnie mówiąc, że ma na Ciebie ochotę, a ty jej powiesz „Oh, wybacz… Mnie się nie dotyka, ale ja chętnie popatrzę!”
Zrobił się czerwony.
- Oho, komuś wróciła gorączka…
- Nie wiem o co Ci chodzi…
- Wiem już, czemu wtedy byłeś taki zły, że ze mną idziesz… Tu nie chodziło o to, że idziesz „ze mną” tylko o to, że nie idziesz „z nią”.
Nastała chwila milczenia. Ezarel odwrócił wzrok.
- Przepraszam. Gdyby mnie tu nie było… Pewnie poszlibyście razem.
- Nie bądź głupia… Uratowałaś mnie. Gdyby Ciebie tam nie było, wszystko mogłoby się skończyć inaczej. Dostałbym hipotermii… I odmroziłyby mi się uszy. – Uśmiechnął się lekko.
- Do twarzy Ci w mojej sukience.
- Nie przeginaj…
- Przypominasz mi go.
- Kogo?
- „Ael’a”
- Oh…
Znowu milczenie. Przerwane jego kaszlem.
- Śpij… Musisz odpoczywać.
- Ty także.
- Mi nic nie jest… posiedzę. Mów, jakbyś czego potrzebował. Mogę pójść do kuchni po herbatę dla Ciebie. Wiesz… - Powiedziałam nagle, zanim ugryzłam się w język.
- Co?
- N-nie… Nic.
- Kładź się. Jak czegoś będę potrzebował, jesteś dwa łóżka obok…
- Tak… Po prostu się boję.
- Czego?
- Nie wiem…
- Mam u Ciebie dług… Więc… Jakby coś się działo… Możesz mnie wezwać. Ale daję ci bilet na tylko jedno wezwanie, użyj go dobrze!
Uśmiechnęłam się.
- Może to głupie, ale… Boję się, że już nie wrócę do domu.. Ale z drugiej strony nigdy nie umiałam znaleźć sobie tam miejsca. Tu czuję się obco… Ale w końcu znalazłam swoje miejsce w straży Absyntu. Jestem użyteczna, robię coś, co umiem i tym pomagam wszystkim. Może nie jest to nic… Niesamowitego, czy wspaniałego… Ale pomagam… Nikt nie mówi mi, że ktoś tam (szczególnie kuzynka) jest lepszy ode mnie. Wiem, że rodzice mnie kochali, ale… Był już czas abym zaczęła prawdziwe życie, a ja… Nie wiedziałam jeszcze co w tym życiu właściwie chcę robić. Jeśli teraz wrócę.. Kim będę?
Patrzył na mnie spokojnie, po czym położył rękę na mojej ręce. Tylko na chwilę, zaraz ją zabrał, ale doceniłam ten gest…
- Po prostu nie wiem już… Gdzie jest moje miejsce.
- Nie jestem w stanie na to Ci odpowiedzieć… Ale cieszę się, że wpadłaś do nas. Ah, wiem, gdzie Twoje miejsce jest teraz.
Uniosłam wzrok.
- W łóżku!
- Ez….
Ale on patrzył na mnie łagodnie.
- Idź spać… Rano będzie lepiej.
- Dziękuję… - Pociągnęłam nosem.
- Wciąż masz katar?
- Tak…
Położyłam się. Ezarel podniósł się na łóżku, wiedziałam, że na mnie patrzy, ale położyłam się tyłem do niego.
Nie pamiętam, kiedy znowu usnęłam. Chyba potrzebowaliśmy snu. Gdy się obudziłam, Ewelein dawała Ezarelowi krem na odmrożenia, żeby mógł wysmarować sobie palce, uszy i stopy.
- Obudziłaś się? Czujesz się dobrze? – Przyłożyła mi dłoń do czoła
- Czuję się głodna.
Pielęgniarka zaśmiała się.
- Nie mam pojęcia, jakim cudem udało Ci się z tego wyjść bez szwanku…
- Zjadłam owoc cieplaka.
Ewelein pobladła.
- Nic Ci nie było, on jest trujący!
- Nie, kiedy się go upiecze.
- Próbowaliśmy już go podgrzewać.
- Nie można go ugotować czy podgrzać. Trzeba go piec w ogniu tak długo, aż skórką będzie czarna… Aż się zwęgli. Jest dobra, gdy owoc w środku jest miękki.
- Zadziwia mnie, skąd ty wiesz takie rzeczy…
- Od mojej przodkini. Ael jej kiedyś powiedział.
- A… ha… - Uniosła brew. – A ta przodkini powiedziała Ci…?
- No… widziałam wizję. Wcześniej przychodziły same… Tym razem poprosiłam i się pokazała.
- Chodź ze mną, Gardienne. – Zaprowadziła mnie do swojego biurka i podała flakonik z okropnie cuchnącym płynem. – Wypij to.
- Eee… A muszę? Nie mam już kataru.
- Musisz.
Zdecydowałam się jej zaufać. Wypiłam i natychmiast się skrzywiłam.
- Poinformuj mnie, jeśli będziesz miała jeszcze wizje.
- Zaraz… Ty ich chyba nie przerwałaś?! Przodkini mi pomaga…!
- Nie jesteśmy pewni, czy to Twoja „przodkini” – Do środka weszła Miiko. – Widzę, że czujesz się lepiej… Chciałabym, żebyś przyszła do mnie.
- Zaraz, jak to?! O co chodzi?!
- Uspokój się i chodź…
Ewelein skinęła na mnie, poszłam za Miiko. Ezarel pomachał mi tylko.
- O co chodzi? Co to ma znaczyć?
- Uspokój się… - Miiko wskazała mi, że mam stanąć przed nią. W Sali byli też Valkyon, Chrome, Nevra, Alajea i Ykhar. Zajęłam miejsce. – Uważamy, że możesz być kontrolowana. Przejrzeliśmy wszystko i nie znaleźliśmy żadnej osoby kończącej się na „ael” w czasach, gdy kobiety były już w straży.
- Nie bardzo rozumiem.
- W dawnych czasach tylko mężczyźni byli w straży. – Brownie wyjaśniła. – Dlatego Twoja przodkini nie mogła tam być…
- Podejrzewamy – Lisica znów podjęła. – Że możesz być kontrolowana. Napój, który podała Ci Ewelein powinien złamać kontrole nad umysłem. To znaczy, że jeśli nie będziesz miała wizji, byłaś kontrolowana. Jeśli wizje wrócą, nasza teoria jest obalona.
- Nadal czegoś nie rozumiem. – Miiko uniosła brew – Ktokolwiek by mnie nie kontrolował, zawsze mi… Pomagał.
- To mogła być pułapka. Musisz być mniej naiwna… Nie każdy będzie Cię chronił jak my.
Opuściłam wzrok. Tak bardzo zżyłam się z tymi postaciami, ze nie przyszło mi na myśl, że może to być swego rodzaju manipulacja moją osobą. Może miałam im zaufać?
- W każdym razie zawołałam Cię tu jeszcze w innej sprawie. Nie chcę przesłuchiwać Ezarela dopóki nie poczuje się lepiej… Powiesz nam, co się wydarzyło? Alajeo – Zwróciła się do niej. – Przypomnij waszą wersję.
- Wróciłyśmy wraz z Ewelein ze szczytu. Strasznie zmarzłyśmy, ale po Ezarelu i Gardienne nie było śladu. Czekałyśmy chyba z godzinę, palce mi tak odmarzły, że…
- Do rzeczy. – Powiedziała zniecierpliwiona.
- Cóż… Chciałyśmy pójść ich szukać, ale w połowie drogi zaatakował nas wściekły Crowmero. Czekałyśmy, aż się wycofa, ale ani myślał. Minęło trochę czasu i stwierdziłyśmy, że lepiej iść po pomoc. Wróciłyśmy i przyszłyśmy do Ciebie.
- A ja wysłałam po was ekipę. – Lisica machnęła wachlarzem swoich ogonów. – Co się działo z wami?
Opowiedziałam wszystkim o ataku chowańca, zerwanym moście i o tym, jak Ezarel wpadł do wody. Potem o rozpaleniu ogniska, a także o tym, że jego stan coraz bardziej się pogarszał, aż w końcu zjadłam owoc cieplaka i oddałam mu całą swoją garderobę poza butami i rzecz jasna bielizną. Na prośbę Miiko opowiedziałam dokładniej o tym, jak ów owoc znalazłam i jak dowiedziałam się co z nim zrobić, by stał się jadalny.
- I tak jestem w szoku, że się nie przeziębiłaś… Zjedzenie tego owocu rozgrzało Cię aż tak bardzo?
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Nie… - Powiedziałam powoli – Czułam się, jakby było tak z dziesięć stopni w plusie.
- To nadal chłodno… - Skwitował Valkyon. Miiko spytała tuż po nim.
- I mimo wszystko oddałaś Ezarelowi wszystkie ubrania?
- Przecież mówiłam Ci, w jakim był stanie…
- Sama też nie byłaś w najlepszym, na pewno strasznie przemarzłaś.
Patrzyłam na nią przez chwilę, po czym uśmiechnęłam się najbardziej szczerze i promiennie od ostatnich dni.
- Tak ale… Rodzinę trzeba chronić, prawda?
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. Miiko powoli się uśmiechnęła. Chyba jeszcze nie widziałam tak miłego uśmiechu z jej strony.
- Tak… Masz rację.
- Ah… A-psik!
- Może powinnaś się jeszcze położyć…
- Nie, to tylko katar… - Pociągnęłam nosem. – Założę maseczkę i wracam do pracy! Ktoś musi zastąpić pana zniewieściałego, co chodzi w moich sukienkach.
- Wolałabym, żebyś nie nakichała do mikstur.
- Nie nakicham, słowo harcerza!

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział XXV



To nie wyglądało zbyt dobrze. Udało mi się rozpalić ogień, niestety dopiero po dwóch godzinach. Jednak w taką pogodę to i tak duży sukces. A już na pewno przy akompaniamencie stęków i jęków, że i tak mi się nie uda.
- I co? – Zapytałam wyraźnie zadowolona z siebie. Przemilczał.
W plecaku Ezarela było wiele przydatnych rzeczy. Koc, ciepłe kompresy, termos z gorącą herbatą. Niestety, wszystko zamokło. Jedyne co nadawało się do użycia to herbata.
- Pij. – Powiedziałam mu.
- Nie chcesz?
- Ja mam wodę, a ty musisz się rozgrzać.
- Tobie też jest zimno…
- Mi nie trzeszczą zęby, pij… Utrzymanie odpowiedniej temperatury ciała jest bardzo ważne, a jest mróz… Ewelein i Alajea mają pewnie gorzej… U nich musi być tam na szczycie z minus dwadzieścia…
- To minus pięć po kąpieli dla mnie jest jak minus pięćdziesiąt… - Elf burknął. Był w NAPRAWDĘ złym humorze. Nie było mu się co dziwić..
Słońce zachodziło i robiło się coraz zimniej.
- Zdejmuj te mokre ubrania.
- Chyba Cię..
- Jeszcze bardziej Cię ziębią! Dam Ci moją sukienkę, jest bardzo ciepła.
- Chyba śnisz! Mówiłem, że elfy nie noszą sukienek!
- Więc wolisz tu marznąć?!
- Tak!
Zdjęłam czapkę i bez słowa wepchnęłam mu ją na ten zakupy łeb.
- Masz, elfie, pomocniku świętego Mikołaja! Uszy Ci odmarzną.
- Dzięki… - Wymamrotał.
Było już późno. Musieliśmy pilnować ognia, bo szybciej przygasał w zimnie. Znalazłam trochę liści i rozłożyłam, żeby Bucefał nie musiał spać na zimnej ziemi, ale to chyba też niewiele dało. W końcu zdjął górne części ubrania, rozwiesiłam je blisko ognia, żeby wyschły. Zdjęłam sukienkę i rzuciłam mu ją. Nie założył jej, ale się nią okrył. Close enough.
Zaczął padać śnieg. Trudno było utrzymać ogień, na szczęście szybko przestało sypać i zobaczyliśmy księżyc. Ezarel zaczął kaszleć, nie podobał mi się ten kaszel.
- Coś ich nie ma… Już dawno minął czas spotkania… Chyba nie myślisz, że… Nie wiem? Pomyślały, że poszliśmy przodem?
- Sprawdziłyby czy nas tu nie ma. – Zauważył. – Od miejsca – Zakasłał – spotkania nie ma tu daleko.
- Dobrze się czujesz? Chyba nie nałykałeś się wody? – Położyłam rękę na jego czole. Odsunął się – Daj mi sprawdzić! – Przytrzymałam go z tyłu drugą ręką. Podrapał się po czole zaraz po tym, jak skończyłam. – Chyba dostajesz gorączki…
- Chyba?
- Wyrywasz się, ciężko sprawdzić!
Rozkaszlał się porządniej.
- Leż. – Powiedziałam mu, naprawdę z godziny na godzinę wyglądał coraz gorzej. Noc już nadeszła, zrobiło się bardzo zimno. Spojrzałam na Ezarela, trząsł się cały. – Drżysz.
Podeszłam i położyłam się obok niego obejmując mu plecy.
- Odejdź…
- Ale…
- Nie lubię, jak się mnie dotyka…!
Wyraźnie nie miał siły, żeby się wyrwać, albo mnie odepchnąć. Odeszłam sama.
- Byłoby Ci cieplej. Mi z resztą też.
Nie odpowiedział, prawdopodobnie przez kolejny atak kaszlu. Musi być coś, co nam pomoże… Myśl, Gardienne! Myśl! Dziennik… Tak, na pewno coś tam było… Wstałam
- A ty dokąd?
- W krzaki. – Łypnęłam.
- Nie usiądź na rogu sabali. – Próbował się zaśmiać, ale zamiast tego zaczął jeszcze bardziej kaszleć. Muszę coś znaleźć, szybko…!
Przechadzałam się po lesie, znalazłam trochę jagód, jakieś grzyby… W końcu po parunastu minutach znalazłam dziwny owoc. Był żółty, a w środku czerwony. Trudno było go rozłupać. Tak, coś sobie przypominam… Jest trujący… Ale…
- Błagam, moja przodkini… Potrzebuję teraz Twojej pomocy…!
Ale nic się nie stało. Nie mogę tego użyć… Choć wiem, że powinno go rozgrzać…
- To owoc cieplaka. – Zobaczyłam czarny owoc z czerwonym miąższem w środku.
Stanęłam na baczność.
- Proszę… Czy ja mogę go użyć? Jak?!
Nic.
Wzięłam w kieszeń jeden z tych, które zerwałam i wróciłam do Eza.
- Długo Ci to zajęło…
- Szukałam czegoś.
- Nie odchodź tak daleko.
- Martwiłeś się?
- Nie, po prostu, jeśli coś Ci się stanie obwinią o to mnie.
Spojrzałam na ognisko.
- Może przysunąć Twoje ubrania bliżej, co?
- Żeby się zwęgliły? – Zakpił.
- To jest to!!! – Krzyknęłam podrywając się tak gwałtownie, że elf aż się wzdrygnął. Wyjęłam z kieszeni owoc i wrzuciłam go w ogień. W wizji skórka była czarna… Spalona! Ale owoc nienaruszony!
- Cośty tam znalazła?
- Owoc cieplaka.
- One są trujące.
- Niekoniecznie…
Gdy skórka zrobiła się czarna wyjęłam go pomagając sobie mokrymi patykami. Obrałam go powoli, parzył mnie w ręce. W środku nadal był czerwony i dużo bardziej miękki.
- Masz, jedz! – Pod cisnęłam mu go pod nos.
- Chyba zwariowałaś! – Odepchnął moją rękę, dosyć agresywnie… - Jeszcze tego i brakuje – Mówił w trakcie napadu kaszlu, był po prostu wściekły. – Latać w krzaki w tym stanie!
- Świetnie! – Włożyłam go sobie do ust i zakrztusiłam się. Nadal był gorący.
- Wspaniale! Oto dowód na to, że jesteś kretynką! Tego nam jeszcze brakowało. Od tego można nawet umrzeć!
- Mamy leki w razie czego.
- To i tak nie ułatwia nam sytuacji, teraz mamy dwoje osób niezdolnych do niczego.
Przełknęłam ostatni kęs owocu. Przyjemne ciepło wypełniało całe moje ciało.
- Za ile to powinno działać?
- Daję ze dwadzieścia minut… Do godziny.
- Super.
- Idiotka… - Wydawał się nie być już wściekły, tylko zrozpaczony. Sytuacja rzeczywiście byłaby bardzo nieciekawa… Zaczęłam się trochę bać, a co jeśli naprawdę się otruję…? Siedziałam jak na szpilkach przez tę godzinę.
- I co? Nic się nie dzieje.
- Może mieć jakieś opóźnienie… Albo ty możesz to jeść.  – Powiedział z namysłem. – Tobie nie szkodzi nic. Ja się jednak nie odważę. – Dygotał.
- Ez…
- Ubrania wyschły?
- Nadal mokre.
- Koc też?
Sprawdziłam i zrezygnowana pokręciłam głową.
- Tak pół na pół
- M-może… Da się już okryć, co?
Spojrzałam na niego smutno. Starał się udawać, że jest w porządku, ale teraz jest noc… Jest okropnie zimno. Palce mu zdrętwiały… Zdjęłam koszulkę.
- C-co ty…
Potem legginsy i rękawice zostając w samych czerwonych koronkowych majtkach i staniku.
- Odbiło Ci od tego mrozu…
- Ubieraj… - Założyłam mu rękawice, a z legginsów zrobiłam mu szalik.
- H-hej! Nosiłaś to na…
- BEZ DYSKUSJI! – Ryknęłam. Po cieplaku było mi… ciepło. Nawet bez ubrań czułam się jakby było z dziesięć stopni w plusie.
- Zamarzniesz…
- Nie zamarznę. Podłóż to sobie pod plecy. – Ułożyłam go na swojej koszulce.
- Zwariowałaś, nie mogę tak… Jest z minus dwadzieścia, jesteś w samej bieliźnie…
- Zawsze chciałam zostać morsem
- Morsem…? Chyba ta trucizna jednak działa… Tylko inaczej niż się spodziewałem…
- Morsy… Tak się mówi na ludzi, którzy nurkują zimą i hartują się na mrozie.
- I chciałaś tym zostać…?
- Żartowałam. Śpij. – Ofuknęłam go po kolejnym napadzie kaszlu. – Będę pilnować ognia…
Prawdę mówiąc sama byłam już strasznie zmęczona. Oczy mi się zamykały, nad ranem zaczęło mi się już robić zimno…
- Drżysz… - Tym razem powiedział to Ezarel.
- Wcale nie… Śpij.
- Zmienię cię przy og… - Dostał takiego napadu kaszlu, że aż do niego podbiegłam.
- Ez… - Było z nim coraz gorzej. Miał wyraźną gorączkę, był cały rozpalony.
- Jest źle, bardzo źle… Oh nie… - Jęknęłam patrząc w niebo – Następny!
Ez zerknął przez kaszel.
- T-to – Przerwał na chwilę – Chestok Chrome’a – Kolejny kaszel.
- Zawraca… Widział nas? – Zaczęłam krzyczeć. – Tu jesteśmy! POMOCY! – Ale nietoperz już odleciał. – Ez, on odleciał…
Ezarel leżał na liściach, ciężko oddychał.
- Ez…? – Uklęknęła przy nim. – Ez, będzie dobrze, jakoś z tego wyjdziemy…
Modliłam się w duchu, żeby to był znowu jego kolejny głupi żart, ale…
- Gardienne! – Usłyszałam wołanie Valkyona.
- Ez! – Nevra też tam był.
- CHŁOPAKI! – Wstałam i podbiegłam do rzeki, żeby było mnie lepiej widać. Oboje zamarli. Chrome, który był z nimi również… - Tu jesteśmy! Ezarel jest bardzo chory, nie możemy przejść!
- A-ah… Nie jest Ci zimno? – Nevra najszybciej ochłonął. Właśnie sobie przypomniałam, że jestem w koronkowej bieliźnie.
- Nie, pewien zniewieściały elf ma teraz na sobie moją sukienkę! – Spoważniałam nagle. – Ma bardzo wysoką gorączkę i dreszcze, musimy natychmiast go zabrać do centrali.
Spojrzeli na siebie. Chestok Chorme’a wyłowił liny, chłopaki uwiązali je z powrotem
- Ten most jest średnio stabilny… Ale ujdzie. Chrome, zostajesz tutaj i pilnujesz lin. – Przytaknął. Pozostali przeszli na drugą stronę. Valkyon założył na mnie swoją kurtkę.
- Jeszcze tego brakuje, żebyś ty była chora.
Uśmiechnęłam się do niego
- Siedziałam tak prawie całą noc… Teraz już pewnie trochę późno.
- Byłaś dzielna. Nawet ja nie zdjąłbym wszystkich ubrań…
- Ez się tak naoglądał, że aż czerwony się zrobił!
Ezarel otworzył oko na słowa Nevry. Chyba chciał coś powiedzieć, ale… Z jego ust wyszedł tylko kaszel.
- Kiepsko wyglądasz, stary… - Valkyon wziął go na ręce.
- Bo w jej ubra- zakasłał- niach… Sam pójdę…
- Daj spokój, słaniasz mi się przez ręce, zaniosę Cię.
Nevra trochę im pomógł i w końcu Valyon wziął elfa na plecy. Tak było wygodniej.
- Trzymaj. – Nevra założył mi swój szal – Dzień dzielenia się odzieniem. – Uśmiechnął się zadziornie.
- Jak nas znaleźliście? Czemu wy nas szukaliście?
- Ewelein i Alajea wróciły do bazy. Powiedziały, ze atakował je wściekły Crowmero, gdy chciały was poszukać.
- Nevra!! – Usłyszeliśmy krzyk Chrome’a – Jest tutaj! Spiep$%^j!
Pobiegliśmy w kierunku mostu. Zgarnęłam po drodze ubrania, koc i plecak Eza. Wszystkie wciąż wilgotne.
- Nie ruszaj się! – Nevra krzyknął do Chrome’a
- Co ty…?!
Wampir wycelował doskonale. Ptak wpadł martwy do wody… Poczułam coś… Dziwnego…
- NIE! – Krzyknęła, puściłam rzeczy Eza, zdjęłam w pośpiechu kurtkę Valkyona i… Wskoczyłam za crowmero do rzeki.
- Zwariowałaś?! On już nie żyje!
Chestok złapał mnie, ale na szczęście zdążyłam chwycić to wstrętne ptaszysko. Wyciągnęli mnie.
Nevra mną potrząsnął
- Czy Tobie kompletnie odbiło?!
- K-kryształ… - Powiedziałam drżąc. – Jest w środku…
Spojrzeli zszokowani. Nevra rozciął brzuch ptaka.
- Jest…- Powiedział powoli. – Ale mimo wszystko, mogłaś tam zginąć!
- Czy według was kryształ nie był czasem ważniejszy, niż życie? – Spytałam.
- To nie tak…
- Znaleźlibyśmy go potem. – Chrome mu przerwał.
- To był impuls… A-psik! – otarłam nos wierzchem dłoni – Przepraszam…
Valkyon ponownie dał mi swoją kurtkę. Nevra wcisnął Chrome’owi w ręce rzeczy Ezarela.
- Wracamy… Gardienne… Bardzo dobrze się spisałaś.
Nevra mnie pochwalił… Ale to nie na niego teraz patrzyłam. A na zwróconego głową w moją stronę Ezarela…