piątek, 8 lipca 2016

Rozdział III




Weszliśmy do butiku. Leo przywitał nas uprzejmie.
- Lavielle! Rozalia strasznie się o Ciebie zamartwiała, czy wszystko…
- Musimy się zobaczyć z Rozalią. – Kastiel wciąż był strasznie poważny, to aż do niego nie podobne.
- Nie mam jej teraz…
- Natychmiast. – Dodał spoglądając na mnie wymownie. Zanim zdążyłam zaprotestować, podwinął mi rękaw bluzki, spod którego wystawał bandaż.
Leo wytrzeszczył na chwilę oczy, ale już po chwili się opanował.
- Zadzwonię do niej.
- Nie trzeba… - Próbowałam się obronić, ale Kastiel nadal trzymał mnie mocno.
- Idźcie na zaplecze. Możecie sobie zrobić herbaty. – Powiedział wyciągając telefon.
Kastiel natychmiast mnie tam zabrał. Posadził mnie na kanapie i zamknął drzwi. Nie spuszczał mnie z oka, jakby się bał, że ucieknę.
- Chcesz coś? – Rzucił niecierpliwie. Pokręciłam tylko głową. Rozalia zjawiła się jakieś pięć minut później cała zdyszana, od razu się na mnie wydarła.
- Leo powiedział, że się pocięłaś! – Chwyciła mnie za ramiona.
- T-to nie tak…
- No proszę, nawet ja byłem bardziej subtelny.
Rozalia zignorowała komentarz Kastiela, usiadła obok mnie próbując się uspokoić. Nagle spojrzała na Kastiela wymownie, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że powinien wyjść, ale ten nie ruszył się z miejsca.
- Daruj sobie. Też tam wtedy byłem, to przez to, że Lysander ją zapomniał. Za bardzo się przejmujesz. – Zwrócił się teraz do mnie – Przecież lekarze powiedzieli, że mu przejdzie.
Spojrzałam na Rozalię. Znowu cały ten gniew powrócił, znowu widziałam ich w tej dwuznacznej scenie.
- To może jak już wyjdzie ze szpitala będziecie tworzyć piękną i słodką parę!? – Warknęłam w stronę Rozalii. Kastiel spojrzał na nas zmieszany.
- Coś mnie ominęło…?
Tym razem Roza spojrzała na niego gniewnie.
- Kastiel…!
- Przecież Lysander podkochuje się w niej. – Wskazał na mnie. To jeszcze bardziej mnie rozzłościło.
- No widać Twój… Przyjaciel… - Rzuciłam z niesmakiem – Nie mówi Ci wszystkiego! – Wstałam, Roza złapała mnie za rękę, ale wyszarpnęłam się.
- Muszę wracać do domu, mam szlaban!
- Lavielle, czekaj, wiesz, że to nie tak! – Rozalia próbowała mnie zatrzymać, ale ją z kolei zatrzymał Kastiel.
- Może mi ktoś to wszystko wytłumaczyć?! – Warknął.
Skorzystałam z okazji i wyszłam. Do sklepu przyszła pracownica, więc Leo zapytał, czy mnie nie podwieźć, ale zignorowałam go. Na szczęście po ulicy kręciło się sporo ludzi, nawet jeśli ktoś za mną poszedł, musiał mnie już zgubić.
Na szczęście dotarłam do domu w porę. Ledwie zdążyłam się przebrać, moi rodzice wrócili do domu. Pomogłam mamie z zakupami, znowu uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic.
- Ostatnio jesteś bardzo szczęśliwa, cieszy mnie to – Zwróciła nawet uwagę przy obiedzie.
- Myślę, że to już koniec Twojego szlabanu. – Tata wyraźnie też ma dzisiaj dobry humor. W końcu miał dobry dzień w pracy.
I tak nie chciałam wychodzić…

* * *

Następnego dnia musiałam pójść do szkoły. To oznaczało konfrontację z Kastielem. Nie miałam za bardzo na to ochoty. Zastanawiałam się, czy nie udawać chorej, ale zrobienie tego po raz drugi w tak krótkim czasie raczej by nie przeszło.
Ukryłam się w szatni, zanim zaczęły się lekcje. Siedziałam tam też na każdej przerwie. W pewnym momencie poczułam coś pod butami. Sięgnęłam ręką. Notatnik. Notatnik Lysandra! Czy to jakieś fatum?! Ale… Wzięłam go i schowałam do torby. Oddam mu go raz na zawsze. Albo dam go dzisiaj Rozalii. Niech mu go odda.
Miałam szczęście nie natknąć się na Kastiela nigdzie na początku. Był w klasie i patrzył się na mnie znacząco. Rozalii nigdzie nie było, znowu nie przyszła. To chyba nawet lepiej, nie miałam ochoty na nią patrzeć. Alexy przysiadł się do mnie, ale nie udało mu się zaciągnąć mnie do rozmowy.
- Słuchaj, widzę, że coś się dzieje! Nie ukryłabyś niczego przede mną, prawda?
- Jak chcecie sobie porozmawiać, proponuję zrobić to po lekcji! – Faraz chyba nie był dzisiaj w dobrym humorze.
- Przepraszam. – Kastiel nagle podniósł rękę. Wyjątkowo grzecznie jak na niego, nie czekał jednak na odpowiedź. – Chodzi o to, że Lavielle dzisiaj źle się czuje, widzi pan, jak blado wygląda? Już rano nie wyglądała najlepiej, może lepiej będzie, jak odprowadzę ją do domu, wiem, gdzie mieszka, to niedaleko… A to już nasza ostatnia lekcja.
Profesor Farazewski zastanowił się przez chwilę w milczeniu.
- Źle się czujesz? – Zagadnął mnie w końcu.
- Trochę… - Mruknęłam. Cóż, może przynajmniej uda mi się wrócić do domu.
Faraz westchnął.
- No dobrze, odprowadź ją. Nie będziesz sama w domu?
- Rodzice niedługo wracają…
- No dobrze…
Wstałam powoli. Kastiel podszedł do mnie i wziął mnie pod rękę. Amber wyglądała, jakby chciała mnie zabić. Wiedziałam, że Kastiel robi to, żeby się upewnić, że mu nie ucieknę. Postanowiłam mu na to pozwolić. Będzie wyglądać bardziej realnie.
- Lysander o Ciebie pytał. – Powiedział, kiedy wyszliśmy już ze szkoły.
- Oczywiście.
- Miałaś go odwiedzić następnego dnia
- Ale tego nie zrobiłam.
Krótkie milczenie.
- Rozalia powiedziała mi wszystko. Wiem, że Lysander podkochiwał się w Rozie, ale to było bardzo dawno temu. Nawet nie tyle co podkochiwał. Podobała mu się, że szybko z niej zrezygnował.
- A jeśli nie?! -  Krzyknęłam spoglądając mu prosto w oczy. Ale Kastiel tylko się zaśmiał. – No i co Cię tak bawi?!
- Ty. Jesteś zabawna. Słuchaj, znam Lysandra znacznie dłużej, niż ty. I wygląda na to, że wszystko, czego zapomniał, dotyczy…
- Mnie.
- Niny.
Spojrzałam na niego niepewnie.
- Nie pamięta czasów jeszcze dużo wcześniej, zanim się pojawiłaś. Dokładnie od momentu, w którym Nina zaczęła się za nim szwendać. Najwidoczniej również Nina była przyczyną jego wielu problemów. To nie ma nic wspólnego z Tobą. Poza tym powoli sobie przypomina, a ja też nie jestem ślepy. Z początku myślałem, że chodzi taki zdołowany nie z powodu ojca, ale czegoś… Bardziej dla mnie oczywistego.
- Czego?
- Tego, że wam się nie układa. Nie patrz tak na mnie, od dawna to widzę. Już od czasu biegu zaczęłaś mu się podobać. Może nawet wcześniej, ale wtedy dopiero ja zauważyłem. Powoli mu się przypominasz… Powinnaś do niego pójść.
- LAVIELLE!!! – Rozalia stała pod moim domem. Złapała mnie za ramiona. -  Nie myśl, że mi uciekniesz, musimy iść do szpitala, już!
- Coś się stało? Gadaj! – Kastiel przestraszył się jej nagłego wybuchu.
- Oczywiście, że się stało, ona się stała! Lysander jutro wychodzi i pewnie pojedzie na wieś na kilka dni. Musi z nim porozmawiać TERAZ.
Kastielowi widocznie wzrosło ciśnienie, ale Roza się tym nie przejęła. Targały mną mieszane uczucia.
- Ty jedziesz z nami. – Warknęła na Kastiela. – Pilnuj jej, idziemy!
Nie zdążyłam nawet zaprotestować, gdy doszliśmy do przystanku. Rozalia zapłaciła za mnie. Jechaliśmy, wydawało mi się, że jedziemy wieczność.
- Lysander powiedział mi wtedy… - Powiedziała – Zanim przyszłaś, gdy powiedziałam mu o Tobie… Że miał wrażenie, że utracił coś bardzo bliskiego. Że Twój głos wydawał mu się bardzo znajomy. Ale nie mógł Cię ulokować, bo myślał, że jego miłością jestem ja. Gdy wybiegłaś, szukałam Cię, ale nie znalazłam, więc wróciłam do Lysia. Wtedy zaczął sobie przypominać…
Nie odpowiedziałam. Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu. Siostry Felicji nie było akurat w pobliżu. Dzięki temu Kastiel spokojnie przemknął. Praktycznie wepchnęli mnie do Sali Lysandra i zamknęli za mną drzwi.
- Przyszłaś… - Spojrzał na mnie. Na stoliku było mnóstwo słodkości, jakieś soki, jogurty. Obok stały jeszcze kwiaty, które mu przyniosłam. – Lavielle…
Jeszcze nigdy nie widziałam go tak smutnego. Coś we mnie pękło, znowu zaczęłam płakać.
- Lavielle… Przepraszam.
- To nie Twoja wina… To ja byłam… Bezużyteczna.
- Wcale nie. – Pogładził mnie po policzku.
Usiadłam na jego łóżku i szybko sięgnęłam do torebki szukając chusteczek. Notatnik Lysandra wypadł mi z niej. Był na wierzchu. Serce mi zamarło, ale on podniósł go powoli.
- Czytałaś? – Zagadnął.
- Nie. Chciałam Ci go oddać. Po prostu o nim zapomniałam.
- To może… Przeczytamy?
Spojrzałam zaskoczona, ale on pochylił się nade mną i otworzył notatnik na moich kolanach. W sumie widziałam tylko jakieś bazgroły. Na niektórych kartkach były teksty piosenek, na innych dość … Nietypowo wykonane komiksy.
- Co to jest?
- To jak się poznaliśmy. Ten duch, to ja. Przestraszyłem Cię wtedy.  A ten kupidyn – Wskazał na drugą stronę – To ty. Pomagasz Rozie i mojemu bratu.
Przeglądaliśmy powoli kartki. Lysander narysował wszystkie ważne wydarzenia z nami. Złapał mnie za rękę, ale pisnęłam szybko.
- Kastiel mi wspominał…
- Powiedział Ci?! – Zdziwiłam się, nie powinien był go denerwować.
- Tak. Dlatego jesteśmy tak dobrymi przyjaciółmi. Kastiel nigdy nic przede mną nie ukrywał… I ja nie powinienem był. Przepraszam Cię. – Ucałował mnie delikatnie. Było tak, jak za pierwszym razem, Lysander robił to z niewiarygodną pasją. Powoli zamknęłam oczy i zrelaksowałam się.
- Obiecaj, że nigdy więcej tego nie zrobisz.
- Nawet tego nie chciałam zrobić. To był… Wypadek. – Spojrzał na mnie sceptycznie, ale dodałam. – Naprawdę! Gdybym się cięła miałabym więcej ran! A mam tylko jedną! – Zdjęłam bandaż. Rana już się goiła, nie była głęboka, wyglądała trochę jak dłuższe podrapanie przez kota.
Lysander westchnął. Wyraźnie mu ulżyło.
- Będę przez kilka dni na wsi. Ale wrócę wkrótce do szkoły. Lekarz powiedział, że powrót do normalnego życia dobrze mi zrobi. Nie zapomnisz o mnie, do tego czasu, prawda?
- Nie… Nie zapomnę. – Uśmiechnęłam się. Tym razem szczerze.

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział II



W poniedziałkowy poranek założyłam cienką bluzkę z długim rękawem. Nie chciałam, żeby ktokolwiek to zobaczył. W ogóle nie chciałam tego zrobić. Mama od razu zapytała, czy nie będzie mi za ciepło, ale odparłam, że wczoraj było chłodno, a przed południem ma padać. W drodze do szkoły z przyzwyczajenia co chwila podwijałam rękaw, ale łapiąc się na tym, zaraz szybko go opuszczałam. Było widać opatrunek, więc musiałam uważać. Po wejściu do szkoły zobaczyłam Kim, Irys i Violettę.
- Słyszałam, że byłaś u Lysandra, co u niego słychać – Irys zapytała zaniepokojona, Kim zaraz po niej dodała.
- Wszystko w porządku, dziewczyno? Barbie Cię nagaduje?
- Nie, nie! – Odparłam szybko, uśmiechnęłam się najbardziej szczerze, jak tylko umiałam. Powoli fałszywy uśmiech wchodził mi w krew. – Po prostu do teraz na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki,  to było straszne. – Przyznałam. – Ale z Lysandrem jest coraz lepiej. Jest trochę oszołomiony, ale dochodzi do siebie.
- Wiedziałyśmy, że będziesz coś wiedzieć. W końcu jesteście z Lysandrem blisko. – Violetta uśmiechnęła się do mnie. Przez chwilę spojrzałam na nią zaskoczona, ale uśmiechnęłam się znowu.
- Skądże. – Próbowałam zapanować nad łamiącym się głosem.- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Nie ukryjesz tego przed nami – Kim znów posłała mi dość charakterystyczny uśmiech. Spojrzałam na nią. Znów z tym samym uśmiechem.
- On już kogoś kocha. – Powiedziałam spokojnie. Wszystkie trzy spojrzały na mnie dziwnie.
- Ale… - Irys zaczęła, jednak przerwałam jej szybko.
- Zaraz zacznie się historia. – Zaśmiałam się lekko, bardziej z nerwów – Faraz nie będzie zadowolony, jak się spóźnimy.

* * *

Dzień przeleciał dość spokojnie. Rozalii nie było dzisiaj w szkole, ale z tego co słyszałam od dziewczyn, butik Leo był dzisiaj otwarty. Widocznie wrócił już do pracy, w końcu był zamknięty cały tydzień, a Lysandrowi się poprawiło…
Tak… Poprawiło…
Nie umiałam powstrzymać westchnięcia. Choć usiadłam dzisiaj sama Alexy popatrzył na mnie zmartwiony z ławki obok.
- Lavielle, czy wszystko… - Przerwał mu dzwonek. Wolałam uniknąć tej rozmowy. Wyszłam szybko na korytarz i zaczęłam grzebać w szafce.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy, co? – Amber stanęła przede mną razem z Li i Charlotte. – Czyżbyś zdążyła zniszczyć życie już całej szkole? Lysander chyba już naprawdę nie mógł z Tobą wytrzymać, że wskoczył pod samochód.
Spojrzałam na nie w szoku. Jak można żartować z czegoś takiego?! Ale… W jednym miała rację. Jej życie zniszczyłam. Miała prawo mnie nienawidzić… Możliwe… Możliwe, że życie Lysandra też bym zniszczyła…
Spuściłam wzrok.
- Zobacz, nawet nie może zaprzeczyć. – Charlotte popchnęła mnie na ziemię.
- Zostawcie ją.
Kastiel zaszedł je od tyłu.
- Kastiel… - Zaczęła Amber – Przecież… Już po lekcjach…
- Tak, ale chciałem ją odprowadzić do domu.
Amber zamurowało.
- Idźcie już stąd. – Gdy to powiedział, Amber spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zabić. Kastiel odprowadził je wzrokiem.
- Wszystko gra? – Chwycił mnie za nadgarstek, żeby pomóc mi wstać…
- Auć! – Cofnęłam szybko rękę. Kastiel spojrzał na mnie niepewnie.
- Zrobiły Ci coś?
- Nie… To tylko…
- Pokaż! – Był poważny. Nie zważając na moje protesty pociągnął mnie i podciągnął mi rękaw. Staliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Ty tak poważnie…?
- Ja… Zacięłam się dziś rano, jak…
- Idziemy.
- C-co?
- Idziemy. Do Rozalii
- Nie mogę… Mam szlaban…
- Twoi rodzice jeszcze są w pracy, idziemy.
Nie miałam wyboru, musiałam za nim pójść. Trzymał mnie za drugą rękę, żeby nie zrobić mi krzywdy, ale mimo wszystko ciągnął mnie dość mocno…

Rozdział I



Po rozmowie z Niną nieco mi ulżyło. Musiało być jej bardzo ciężko, ale nie mogę jej za to winić. Była samotna, to wszystko. Samotna… Tak jak ja teraz.
Zobaczyłam Rozalię na końcu korytarza. Biegła w moją stronę, szybko wsiadłam do windy. Poczułam wielką gulę w gardle na wspomnienie ich uścisku. To było oczywiste, że Lysander zawsze wolał Rozę. Miała styl, klasę… Była o wiele ładniejsza, bardziej dojrzała… Nie chciałam z nią teraz rozmawiać.
Winda zjechała aż na parter. Od razu wybiegłam ze szpitala. Słyszałam za sobą tylko krzyk pielęgniarki wołającej za mną, że po szpitalu nie należy biegać. Na szczęścia autobus akurat stał. Po drodze moje myśli nadal tkwiły  przy tamtej scenie. Dlaczego zapomniał tylko o mnie…?
Zaczęłam mąć rękami skrawek sukienki. Rozalia dzwoniła kilkakrotnie. W końcu wyłączyłam telefon. Wszystko zaczęło się powoli układać w całość. Po prostu… Nigdy mu tak naprawdę na mnie nie zależało… Spojrzałam przed siebie. W przedniej szybie odbijały się promienie słońca, choć ciemne chmury z daleka zapowiadały burzę.
- Lysander nie jest osobą, która by się Tobą zabawiła. – Powiedział mi w głowie cichy głos, brzmiący trochę jak Rozalia.
- Ale mógł wypełnić sobie Tobą pustkę po Rozie… - Przełknęłam ślinę. – Mógł sobie tylko wmawiać, że Cię kocha.

- Późno wróciłaś… - Mój ojciec od razu zwrócił uwagę na czas.
- Coś się stało?
Wiedziałam, że rodzice od razu się zorientują. Nie mogę dać niczego po sobie poznać. Na pewno zdenerwowaliby się tym, że przejmuję się  nastoletnią miłością. Zmusiłam się do uśmiechu i starając się udawać zadowoloną z dnia opowiedziałam im, że Lysander powoli wraca do zdrowia, a jego obrażenia nie były aż tak poważne. Nic nie wspomniałam o jego amnezji, i tak go nie znają, nie muszą wiedzieć wszystkiego. Wieczorem po prostu padłam na łóżko. Nie włączyłam jeszcze telefonu. Obiecałam Lysandrowi, że jutro też go odwiedzę… Ale wiedziałam, że tego nie zrobię.

* * *

Była niedziela, ale ja nie zamierzałam nigdzie wychodzić. I tak przecież miałam szlaban. Idąc na śniadanie znów udałam uśmiech. Naleśniki w ogóle nie miały dla mnie smaku. Ale jadłam, żeby skupić się na czymkolwiek. Miałam dwadzieścia jeden nieodebranych połączeń od Rozy i dwa od Kastiela. Nawet on nie dawał mi spokoju. Będę musiała zapomnieć o Lysandrze, szczególnie, że przeniesie się pewnie na wieś do rodziców. Znów poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Przecież i tak wyjedzie. Po co mam sobie cokolwiek wmawiać. Nigdy mnie nie kochał. Odejdzie i zniknie z mojego życia.
Włączyłam konsolę. Przejrzałam wszystkie gry, ale zaraz potem wyłączyłam ją. Armin nie byłby ze mnie zadowolony. Znowu dzwoni Rozalia.
- … To nie ma sensu. – Powiedziałam do siebie cicho. Nie ważne, jak bardzo starałam się o tym nie myśleć, wciąż widziałam ten obraz… Wyglądał tak szczęśliwie, gdy ją obejmował… Może Rozalia zerwie z Leo… I będzie z Lysandrem…?
Usiadłam na łóżku. Rodzice byli w salonie, oglądali telewizję. Zobaczyłam leżący na biurku nóż do papieru. Przez chwilę poczułam, że powinnam po niego sięgnąć. Powstrzymałam się jednak. Zawsze gardziłam dziewczynami, które cięły się, by zwrócić na siebie uwagę… Ale…
Wzięłam go w ręce. Jeszcze nigdy tego nie robiłam. Szybko przejechałam nim po skórze, nawet go nie przycisnęłam, ale syknęłam z bólu i upuściłam go. Telewizor był głośny, rodzice niczego nie usłyszeli. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Bardziej przestraszyłam się tego, co zrobiłam, niż samego bólu. Krwi nie było dużo, a rana nie była głęboka. Ale nie mogę jutro iść tak do szkoły… Wytarłam porządnie nóż i przemknęłam się do łazienki, żeby umyć rękę. Piekła pod wodą z mydłem, zagryzłam zęby.  Schowałam się w pokoju, na szczęście rodzice już do mnie nie weszli, krzyknęli tylko dobranoc. Krew szybko przestała lecieć, kreska jednak była widoczna. Co ja zrobiłam…?