To nie wyglądało zbyt dobrze.
Udało mi się rozpalić ogień, niestety dopiero po dwóch godzinach. Jednak w taką
pogodę to i tak duży sukces. A już na pewno przy akompaniamencie stęków i
jęków, że i tak mi się nie uda.
- I co? – Zapytałam wyraźnie
zadowolona z siebie. Przemilczał.
W plecaku Ezarela było wiele
przydatnych rzeczy. Koc, ciepłe kompresy, termos z gorącą herbatą. Niestety,
wszystko zamokło. Jedyne co nadawało się do użycia to herbata.
- Pij. – Powiedziałam mu.
- Nie chcesz?
- Ja mam wodę, a ty musisz się
rozgrzać.
- Tobie też jest zimno…
- Mi nie trzeszczą zęby, pij… Utrzymanie
odpowiedniej temperatury ciała jest bardzo ważne, a jest mróz… Ewelein i Alajea
mają pewnie gorzej… U nich musi być tam na szczycie z minus dwadzieścia…
- To minus pięć po kąpieli dla
mnie jest jak minus pięćdziesiąt… - Elf burknął. Był w NAPRAWDĘ złym humorze.
Nie było mu się co dziwić..
Słońce zachodziło i robiło się
coraz zimniej.
- Zdejmuj te mokre ubrania.
- Chyba Cię..
- Jeszcze bardziej Cię ziębią!
Dam Ci moją sukienkę, jest bardzo ciepła.
- Chyba śnisz! Mówiłem, że elfy
nie noszą sukienek!
- Więc wolisz tu marznąć?!
- Tak!
Zdjęłam czapkę i bez słowa
wepchnęłam mu ją na ten zakupy łeb.
- Masz, elfie, pomocniku świętego
Mikołaja! Uszy Ci odmarzną.
- Dzięki… - Wymamrotał.
Było już późno. Musieliśmy
pilnować ognia, bo szybciej przygasał w zimnie. Znalazłam trochę liści i
rozłożyłam, żeby Bucefał nie musiał spać na zimnej ziemi, ale to chyba też
niewiele dało. W końcu zdjął górne części ubrania, rozwiesiłam je blisko ognia,
żeby wyschły. Zdjęłam sukienkę i rzuciłam mu ją. Nie założył jej, ale się nią
okrył. Close enough.
Zaczął padać śnieg. Trudno było
utrzymać ogień, na szczęście szybko przestało sypać i zobaczyliśmy księżyc.
Ezarel zaczął kaszleć, nie podobał mi się ten kaszel.
- Coś ich nie ma… Już dawno minął
czas spotkania… Chyba nie myślisz, że… Nie wiem? Pomyślały, że poszliśmy
przodem?
- Sprawdziłyby czy nas tu nie ma.
– Zauważył. – Od miejsca – Zakasłał – spotkania nie ma tu daleko.
- Dobrze się czujesz? Chyba nie
nałykałeś się wody? – Położyłam rękę na jego czole. Odsunął się – Daj mi
sprawdzić! – Przytrzymałam go z tyłu drugą ręką. Podrapał się po czole zaraz po
tym, jak skończyłam. – Chyba dostajesz gorączki…
- Chyba?
- Wyrywasz się, ciężko sprawdzić!
Rozkaszlał się porządniej.
- Leż. – Powiedziałam mu,
naprawdę z godziny na godzinę wyglądał coraz gorzej. Noc już nadeszła, zrobiło
się bardzo zimno. Spojrzałam na Ezarela, trząsł się cały. – Drżysz.
Podeszłam i położyłam się obok
niego obejmując mu plecy.
- Odejdź…
- Ale…
- Nie lubię, jak się mnie
dotyka…!
Wyraźnie nie miał siły, żeby się
wyrwać, albo mnie odepchnąć. Odeszłam sama.
- Byłoby Ci cieplej. Mi z resztą też.
Nie odpowiedział, prawdopodobnie
przez kolejny atak kaszlu. Musi być coś, co nam pomoże… Myśl, Gardienne! Myśl!
Dziennik… Tak, na pewno coś tam było… Wstałam
- A ty dokąd?
- W krzaki. – Łypnęłam.
- Nie usiądź na rogu sabali. –
Próbował się zaśmiać, ale zamiast tego zaczął jeszcze bardziej kaszleć. Muszę
coś znaleźć, szybko…!
Przechadzałam się po lesie,
znalazłam trochę jagód, jakieś grzyby… W końcu po parunastu minutach znalazłam
dziwny owoc. Był żółty, a w środku czerwony. Trudno było go rozłupać. Tak, coś
sobie przypominam… Jest trujący… Ale…
- Błagam, moja przodkini…
Potrzebuję teraz Twojej pomocy…!
Ale nic się nie stało. Nie mogę
tego użyć… Choć wiem, że powinno go rozgrzać…
- To owoc cieplaka. – Zobaczyłam
czarny owoc z czerwonym miąższem w środku.
Stanęłam na baczność.
- Proszę… Czy ja mogę go użyć?
Jak?!
Nic.
Wzięłam w kieszeń jeden z tych,
które zerwałam i wróciłam do Eza.
- Długo Ci to zajęło…
- Szukałam czegoś.
- Nie odchodź tak daleko.
- Martwiłeś się?
- Nie, po prostu, jeśli coś Ci
się stanie obwinią o to mnie.
Spojrzałam na ognisko.
- Może przysunąć Twoje ubrania
bliżej, co?
- Żeby się zwęgliły? – Zakpił.
- To jest to!!! – Krzyknęłam
podrywając się tak gwałtownie, że elf aż się wzdrygnął. Wyjęłam z kieszeni owoc
i wrzuciłam go w ogień. W wizji skórka była czarna… Spalona! Ale owoc
nienaruszony!
- Cośty tam znalazła?
- Owoc cieplaka.
- One są trujące.
- Niekoniecznie…
Gdy skórka zrobiła się czarna
wyjęłam go pomagając sobie mokrymi patykami. Obrałam go powoli, parzył mnie w
ręce. W środku nadal był czerwony i dużo bardziej miękki.
- Masz, jedz! – Pod cisnęłam mu
go pod nos.
- Chyba zwariowałaś! – Odepchnął
moją rękę, dosyć agresywnie… - Jeszcze tego i brakuje – Mówił w trakcie napadu
kaszlu, był po prostu wściekły. – Latać w krzaki w tym stanie!
- Świetnie! – Włożyłam go sobie do
ust i zakrztusiłam się. Nadal był gorący.
- Wspaniale! Oto dowód na to, że
jesteś kretynką! Tego nam jeszcze brakowało. Od tego można nawet umrzeć!
- Mamy leki w razie czego.
- To i tak nie ułatwia nam
sytuacji, teraz mamy dwoje osób niezdolnych do niczego.
Przełknęłam ostatni kęs owocu.
Przyjemne ciepło wypełniało całe moje ciało.
- Za ile to powinno działać?
- Daję ze dwadzieścia minut… Do
godziny.
- Super.
- Idiotka… - Wydawał się nie być
już wściekły, tylko zrozpaczony. Sytuacja rzeczywiście byłaby bardzo
nieciekawa… Zaczęłam się trochę bać, a co jeśli naprawdę się otruję…?
Siedziałam jak na szpilkach przez tę godzinę.
- I co? Nic się nie dzieje.
- Może mieć jakieś opóźnienie…
Albo ty możesz to jeść. – Powiedział z
namysłem. – Tobie nie szkodzi nic. Ja się jednak nie odważę. – Dygotał.
- Ez…
- Ubrania wyschły?
- Nadal mokre.
- Koc też?
Sprawdziłam i zrezygnowana
pokręciłam głową.
- Tak pół na pół
- M-może… Da się już okryć, co?
Spojrzałam na niego smutno.
Starał się udawać, że jest w porządku, ale teraz jest noc… Jest okropnie zimno.
Palce mu zdrętwiały… Zdjęłam koszulkę.
- C-co ty…
Potem legginsy i rękawice
zostając w samych czerwonych koronkowych majtkach i staniku.
- Odbiło Ci od tego mrozu…
- Ubieraj… - Założyłam mu
rękawice, a z legginsów zrobiłam mu szalik.
- H-hej! Nosiłaś to na…
- BEZ DYSKUSJI! – Ryknęłam. Po
cieplaku było mi… ciepło. Nawet bez ubrań czułam się jakby było z dziesięć
stopni w plusie.
- Zamarzniesz…
- Nie zamarznę. Podłóż to sobie
pod plecy. – Ułożyłam go na swojej koszulce.
- Zwariowałaś, nie mogę tak… Jest
z minus dwadzieścia, jesteś w samej bieliźnie…
- Zawsze chciałam zostać morsem
- Morsem…? Chyba ta trucizna
jednak działa… Tylko inaczej niż się spodziewałem…
- Morsy… Tak się mówi na ludzi,
którzy nurkują zimą i hartują się na mrozie.
- I chciałaś tym zostać…?
- Żartowałam. Śpij. – Ofuknęłam
go po kolejnym napadzie kaszlu. – Będę pilnować ognia…
Prawdę mówiąc sama byłam już
strasznie zmęczona. Oczy mi się zamykały, nad ranem zaczęło mi się już robić
zimno…
- Drżysz… - Tym razem powiedział
to Ezarel.
- Wcale nie… Śpij.
- Zmienię cię przy og… - Dostał
takiego napadu kaszlu, że aż do niego podbiegłam.
- Ez… - Było z nim coraz gorzej.
Miał wyraźną gorączkę, był cały rozpalony.
- Jest źle, bardzo źle… Oh nie… -
Jęknęłam patrząc w niebo – Następny!
Ez zerknął przez kaszel.
- T-to – Przerwał na chwilę –
Chestok Chrome’a – Kolejny kaszel.
- Zawraca… Widział nas? –
Zaczęłam krzyczeć. – Tu jesteśmy! POMOCY! – Ale nietoperz już odleciał. – Ez,
on odleciał…
Ezarel leżał na liściach, ciężko
oddychał.
- Ez…? – Uklęknęła przy nim. –
Ez, będzie dobrze, jakoś z tego wyjdziemy…
Modliłam się w duchu, żeby to był
znowu jego kolejny głupi żart, ale…
- Gardienne! – Usłyszałam wołanie
Valkyona.
- Ez! – Nevra też tam był.
- CHŁOPAKI! – Wstałam i
podbiegłam do rzeki, żeby było mnie lepiej widać. Oboje zamarli. Chrome, który
był z nimi również… - Tu jesteśmy! Ezarel jest bardzo chory, nie możemy
przejść!
- A-ah… Nie jest Ci zimno? –
Nevra najszybciej ochłonął. Właśnie sobie przypomniałam, że jestem w koronkowej
bieliźnie.
- Nie, pewien zniewieściały elf
ma teraz na sobie moją sukienkę! – Spoważniałam nagle. – Ma bardzo wysoką
gorączkę i dreszcze, musimy natychmiast go zabrać do centrali.
Spojrzeli na siebie. Chestok
Chorme’a wyłowił liny, chłopaki uwiązali je z powrotem
- Ten most jest średnio stabilny…
Ale ujdzie. Chrome, zostajesz tutaj i pilnujesz lin. – Przytaknął. Pozostali
przeszli na drugą stronę. Valkyon założył na mnie swoją kurtkę.
- Jeszcze tego brakuje, żebyś ty była
chora.
Uśmiechnęłam się do niego
- Siedziałam tak prawie całą noc…
Teraz już pewnie trochę późno.
- Byłaś dzielna. Nawet ja nie
zdjąłbym wszystkich ubrań…
- Ez się tak naoglądał, że aż
czerwony się zrobił!
Ezarel otworzył oko na słowa
Nevry. Chyba chciał coś powiedzieć, ale… Z jego ust wyszedł tylko kaszel.
- Kiepsko wyglądasz, stary… -
Valkyon wziął go na ręce.
- Bo w jej ubra- zakasłał- niach…
Sam pójdę…
- Daj spokój, słaniasz mi się
przez ręce, zaniosę Cię.
Nevra trochę im pomógł i w końcu
Valyon wziął elfa na plecy. Tak było wygodniej.
- Trzymaj. – Nevra założył mi
swój szal – Dzień dzielenia się odzieniem. – Uśmiechnął się zadziornie.
- Jak nas znaleźliście? Czemu wy
nas szukaliście?
- Ewelein i Alajea wróciły do
bazy. Powiedziały, ze atakował je wściekły Crowmero, gdy chciały was poszukać.
- Nevra!! – Usłyszeliśmy krzyk
Chrome’a – Jest tutaj! Spiep$%^j!
Pobiegliśmy w kierunku mostu.
Zgarnęłam po drodze ubrania, koc i plecak Eza. Wszystkie wciąż wilgotne.
- Nie ruszaj się! – Nevra
krzyknął do Chrome’a
- Co ty…?!
Wampir wycelował doskonale. Ptak
wpadł martwy do wody… Poczułam coś… Dziwnego…
- NIE! – Krzyknęła, puściłam
rzeczy Eza, zdjęłam w pośpiechu kurtkę Valkyona i… Wskoczyłam za crowmero do
rzeki.
- Zwariowałaś?! On już nie żyje!
Chestok złapał mnie, ale na
szczęście zdążyłam chwycić to wstrętne ptaszysko. Wyciągnęli mnie.
Nevra mną potrząsnął
- Czy Tobie kompletnie odbiło?!
- K-kryształ… - Powiedziałam
drżąc. – Jest w środku…
Spojrzeli zszokowani. Nevra
rozciął brzuch ptaka.
- Jest…- Powiedział powoli. – Ale
mimo wszystko, mogłaś tam zginąć!
- Czy według was kryształ nie był
czasem ważniejszy, niż życie? – Spytałam.
- To nie tak…
- Znaleźlibyśmy go potem. –
Chrome mu przerwał.
- To był impuls… A-psik! –
otarłam nos wierzchem dłoni – Przepraszam…
Valkyon ponownie dał mi swoją
kurtkę. Nevra wcisnął Chrome’owi w ręce rzeczy Ezarela.
- Wracamy… Gardienne… Bardzo
dobrze się spisałaś.
Nevra mnie pochwalił… Ale to nie
na niego teraz patrzyłam. A na zwróconego głową w moją stronę Ezarela…
Znowu zaczęłaś bawić się w Polsat? Czekam na nexta ❤
OdpowiedzUsuń