czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział I



Po rozmowie z Niną nieco mi ulżyło. Musiało być jej bardzo ciężko, ale nie mogę jej za to winić. Była samotna, to wszystko. Samotna… Tak jak ja teraz.
Zobaczyłam Rozalię na końcu korytarza. Biegła w moją stronę, szybko wsiadłam do windy. Poczułam wielką gulę w gardle na wspomnienie ich uścisku. To było oczywiste, że Lysander zawsze wolał Rozę. Miała styl, klasę… Była o wiele ładniejsza, bardziej dojrzała… Nie chciałam z nią teraz rozmawiać.
Winda zjechała aż na parter. Od razu wybiegłam ze szpitala. Słyszałam za sobą tylko krzyk pielęgniarki wołającej za mną, że po szpitalu nie należy biegać. Na szczęścia autobus akurat stał. Po drodze moje myśli nadal tkwiły  przy tamtej scenie. Dlaczego zapomniał tylko o mnie…?
Zaczęłam mąć rękami skrawek sukienki. Rozalia dzwoniła kilkakrotnie. W końcu wyłączyłam telefon. Wszystko zaczęło się powoli układać w całość. Po prostu… Nigdy mu tak naprawdę na mnie nie zależało… Spojrzałam przed siebie. W przedniej szybie odbijały się promienie słońca, choć ciemne chmury z daleka zapowiadały burzę.
- Lysander nie jest osobą, która by się Tobą zabawiła. – Powiedział mi w głowie cichy głos, brzmiący trochę jak Rozalia.
- Ale mógł wypełnić sobie Tobą pustkę po Rozie… - Przełknęłam ślinę. – Mógł sobie tylko wmawiać, że Cię kocha.

- Późno wróciłaś… - Mój ojciec od razu zwrócił uwagę na czas.
- Coś się stało?
Wiedziałam, że rodzice od razu się zorientują. Nie mogę dać niczego po sobie poznać. Na pewno zdenerwowaliby się tym, że przejmuję się  nastoletnią miłością. Zmusiłam się do uśmiechu i starając się udawać zadowoloną z dnia opowiedziałam im, że Lysander powoli wraca do zdrowia, a jego obrażenia nie były aż tak poważne. Nic nie wspomniałam o jego amnezji, i tak go nie znają, nie muszą wiedzieć wszystkiego. Wieczorem po prostu padłam na łóżko. Nie włączyłam jeszcze telefonu. Obiecałam Lysandrowi, że jutro też go odwiedzę… Ale wiedziałam, że tego nie zrobię.

* * *

Była niedziela, ale ja nie zamierzałam nigdzie wychodzić. I tak przecież miałam szlaban. Idąc na śniadanie znów udałam uśmiech. Naleśniki w ogóle nie miały dla mnie smaku. Ale jadłam, żeby skupić się na czymkolwiek. Miałam dwadzieścia jeden nieodebranych połączeń od Rozy i dwa od Kastiela. Nawet on nie dawał mi spokoju. Będę musiała zapomnieć o Lysandrze, szczególnie, że przeniesie się pewnie na wieś do rodziców. Znów poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Przecież i tak wyjedzie. Po co mam sobie cokolwiek wmawiać. Nigdy mnie nie kochał. Odejdzie i zniknie z mojego życia.
Włączyłam konsolę. Przejrzałam wszystkie gry, ale zaraz potem wyłączyłam ją. Armin nie byłby ze mnie zadowolony. Znowu dzwoni Rozalia.
- … To nie ma sensu. – Powiedziałam do siebie cicho. Nie ważne, jak bardzo starałam się o tym nie myśleć, wciąż widziałam ten obraz… Wyglądał tak szczęśliwie, gdy ją obejmował… Może Rozalia zerwie z Leo… I będzie z Lysandrem…?
Usiadłam na łóżku. Rodzice byli w salonie, oglądali telewizję. Zobaczyłam leżący na biurku nóż do papieru. Przez chwilę poczułam, że powinnam po niego sięgnąć. Powstrzymałam się jednak. Zawsze gardziłam dziewczynami, które cięły się, by zwrócić na siebie uwagę… Ale…
Wzięłam go w ręce. Jeszcze nigdy tego nie robiłam. Szybko przejechałam nim po skórze, nawet go nie przycisnęłam, ale syknęłam z bólu i upuściłam go. Telewizor był głośny, rodzice niczego nie usłyszeli. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Bardziej przestraszyłam się tego, co zrobiłam, niż samego bólu. Krwi nie było dużo, a rana nie była głęboka. Ale nie mogę jutro iść tak do szkoły… Wytarłam porządnie nóż i przemknęłam się do łazienki, żeby umyć rękę. Piekła pod wodą z mydłem, zagryzłam zęby.  Schowałam się w pokoju, na szczęście rodzice już do mnie nie weszli, krzyknęli tylko dobranoc. Krew szybko przestała lecieć, kreska jednak była widoczna. Co ja zrobiłam…?

6 komentarzy: